Nie specjalnie wierzę, że ktoś się zainteresuje problemem, ale może warto go przynajmniej zasygnalizować (nie wiem komu). Wczorajsze trzymanie nas na wodzie do godz. 16 (dzięki któremu w domu byłem o 1 w nocy) tylko dlatego, że ktoś postanowił przeprowadzić za wszelką cenę 8 wyścigów ujawniło niepokojącą moim zdaniem tendencję w podejściu PZŻ (a może sędziów). Nieliczenie się z tym, że ostatni dzień regat (odbywających się dosłownie na końcu Polski) to była niedziela i biorąc pod uwagę, że były to głównie regaty juniorów pozwalają przypuszczać, że w podejściu tym, oficjalnie promującym profesjonalizm, zakłada się, że żeglarstwo powinni uprawiać zawodnicy z poniższych kategorii:
- nigdzie nieuczący się (pomimo, że w Polsce jest obowiązek szkolny)
- nigdzie niepracujący
- nic nierobiący poza żeglowaniem
Medialnie to pewnie ładnie się słyszy, że ktoś poświęca się wyłącznie sportowi, natomiast każdy kto ma odrobinę pojęcia o żeglarstwie wie, że nie jest to piłka nożna, w której kilkuset zawodników może utrzymywać się wyłącznie z gry, a przy nierozrzutnym trybie życia również zapewnić sobie godziwe warunki na resztę życia. W związku z tym całkowite poświęcenie się żeglarstwu kosztem np. nauki, nie jest chyba najmądrzejszym wyborem życiowym, a lekceważenie nauki nie powinno być przecież popierane przez organizację finansowaną ze środków publicznych. Nawet jeżeliby przyjąć założenie, że wszyscy uczestnicy tych regat będący uczniami mają zostać kiedyś trenerami żeglarstwa, to trudno im będzie wszystkim znaleźć zatrudnienie. Zresztą część trenerów, którzy też wczoraj zmuszeni zostali do późnego powrotu, łączy tę pracę z inną działalnością zarobkową, co dużo mówi o realiach tego sportu.
Z pozdrowieniami,
Andrzej Romanowski POL 73